- Adela nie pochwaliłaby tego. - Mimo wszystko twarz Diany rozjaśniła się. Jej siostra wszędzie dojrzy czyhające zło, pomyślała Clemency.
- Adeli tu nie ma - odparła Arabella. Jej zdaniem moralne rozterki Diany były czasem niezrozumiałe. - Na szczęście Bóg stworzył też i piękne kwiaty - dorzuciła. To nie podlegało dyskusji, więc dziewczęta zabrały się do pakowania szkicowników i notatników na popołudniowe zajęcia. - Panno Stoneham - odezwała się nagle Arabella. - Za¬stanawiałyśmy się, i mam nadzieję, że nie weźmie pani tego za wścibstwo, jak pani ma na imię. Diana twierdzi, że to musi być coś bardzo ładnego. - Ależ to żadna tajemnica - odparła z uśmiechem. - Moje imię jest nieco staromodne: Clemency. Nie wiem, czy spodoba się Dianie. - Potem dodała poważniej: - Posłuchaj¬cie, dziewczęta, chcę, abyście zachowały tę informację dla siebie. Nie mam nic przeciwko temu, żebyście znały moje imię, ale nie rozpowiadajcie tego dalej. - Oczywiście. Nie powiemy nikomu, prawda, Di? Diana kiwnęła głową. Była trochę rozczarowana. „Clemen¬cy” brzmiało jak imię jakiejś świętoszki z książek Adeli. Wolałaby coś bardziej romantycznego, na przykład „Clementina”. W południe wszyscy zebrali się w hallu. Postanowiono, że kosze zostaną załadowane do starego powozu, zaś dwukółką Lysandra pojadą panie - lady Fabian i lady Helena. Lord Fabian zgodził się jechać wierzchem za powozem, a młodzież miała iść leśnymi skrótami na piechotę. Ścieżka wzdłuż strumyka biegła prawie cały czas lasem, więc towarzystwo nie powinno się zmęczyć. Należało tylko mieć nadzieję, że dotrą na miejsce jednocześnie z powozami. - Proszę pozwolić sobie pomóc, panno Stoneham - za¬proponował Giles, który starał się iść jak najbliżej dziew-czyny. - Poniosę pani koszyk. - Och, dziękuję bardzo, panie Fabian. Arabella i Diana spojrzały na siebie tłumiąc chichot. - Ale w środku znajduje się mech! - Zgadza się. Proszę uważać na ubranie, panie Fabian, mech jest jeszcze wilgotny. Zamierzamy zebrać trochę kwiatów do naszego zielnika. Giles pragnął powiedzieć jej komplement, bo właśnie przyszło mu do głowy, że przypomina boginię Prozerpinę, jednak nie potrafił ubrać swych myśli w słowa. Stwierdził za to z ulgą, że pan Baverstock poszedł przodem. Wyostrzonym wzrokiem zakochanego młodzieńca Giles obserwował z gnie¬wem natrętne umizgi Marka. I chociaż nie dowierzał jego intencjom - nie potrzebował umoralniających uwag siostry, by dostrzec, że Mark nie ma dobrych zamiarów - to jednocześnie zazdrościł mu swobody i pewności siebie. stan przedzawałowy objawy Zdecydował, że zostanie sługą i rycerzem swej damy. Będzie niezwykle szlachetny i nigdy nie wyjawi swojej miłości, zadowalając się jedynie czuwaniem nad bezpieczeń¬stwem. Naturalnie, pomyślał, odsuwając z melancholią jeżyny, zapadnie przy tym na śmiertelną chorobę (dziewczyna ześliźnie się do potoku, uciekając przed zdradzieckimi objęciami Baverstocka i on, Giles, uratuje ją i umrze). Będzie długo cierpiał na łożu śmierci i odejdzie z tego świata z jej imieniem na spierzchniętych ustach. W tej samej chwili uzmysłowił sobie, że tak naprawdę nie wie, jak ona ma na imię, a panna Stoneham na ustach umierającego nie brzmi tak samo romantycznie, jak „Mary” czy nawet „Cecil”. Sprawca jego nieszczęść szedł tymczasem obok Adeli i starał się nie ziewać, słuchając opowieści o jej pracy dla kościoła. Coraz bardziej żałował przyjazdu do Candover i gdyby nie siostra, już rano kazałby służącemu doręczyć sobie pilny list wzywający do natychmiastowego powrotu. Jednak Oriana miała tu swoją pieczeń do upieczenia, a Mark na swój leniwy sposób był czułym i oddanym bratem. Gdyby ta cholerna dziewczyna, panna Stoneham, okazała się bardziej przystępna, cieszyłby się z pobytu na wsi co najmniej przez miesiąc. Dni pełne podniecających flirtów a noce uwieńczone rozkosznym spełnieniem w jej małym pokoiku sprawiłyby, że czas mijałby im szybko i przyjemnie. Niestety, jest zanadto pruderyjna. Albo wyjątkowo prze¬biegła. Jeśli liczy na złapanie go w sidła, bardzo się myli. Nagle przyszedł mu do głowy świetny pomysł. Zacznie, flirtować z Arabella. Naturalnie, nie zamierzał uwieść siostry przyjaciela - wtedy rzeczywiście dolałby oliwy do ognia - ani się z nią żenić. Arabella jest ładna i nie tak niedoświad¬czona, jak by się mogło wydawać, a jej zachowanie może przysporzyć wiele kłopotów pannie Stoneham. Jeśli pofigluje nieco z małą, jej śliczna opiekunka już choćby z poczucia obowiązku będzie musiała im wszędzie towarzyszyć. A wów¬czas przyjmie jego zaloty z obawy, że w przeciwnym razie zrobi krzywdę jej podopiecznej. Im więcej o tym myślał, tym bardziej podobał mu się ten pomysł. Wszystko wydawało się takie proste. Za sprawą Adeli Oriana stanęła przed poważnym dyle¬matem. Czy Lysander rzeczywiście dążył do - małżeństwa z córką kupca? Z pewnością nie. Słyszała nieraz, jak wypowiadał się z pogardą na temat wyrastających jak grzyby po deszczu fortun parweniuszy, którzy dorobiwszy się majątku starają się wejść do wyższych sfer. Nikt bardziej niż Lysander nie jest świadom znaczenia i pozycji arysto¬kracji! Panna Fabian musiała zostać źle poinformowana. Uspoko¬iło to ją na całą następną minutę, ale potem przypomniała sobie tragiczny stan domu i majątku. Wszędzie widać było ślady zniszczenia. Oriana nie miała w tych sprawach doświadczenia, ale nawet laik potrafiłby zauważyć, że brakuje funduszy na podstawowe naprawy. Następnie przy¬szło jej do głowy, że Lysander jest markizem zaledwie od kilku miesięcy, więc nie miał czasu na uporządkowanie wielu spraw. Ile kalorii ma jabłko? Mimo wszystko martwiła się. Mijały już trzy lata, jak została wprowadzona do towarzystwa, i czuła, że najwyższy czas na zamążpójście. Nigdy nie narzekała na brak wiel¬bicieli, lecz poważnych kandydatów do małżeństwa było raczej niewielu. Większość dżentelmenów wolała pozostać przy mało zobowiązującej admiracji i słowach zachwytu. Orianie to nie wystarczało. Postanowiła wyjść dobrze za mąż. Posag upoważniał ją co najmniej do tytułu baronowej i panna Baverstock nie widziała powodu, dlaczego miałaby na tym poprzestać. Zubożały markiz jest lepszy niż żaden, poza tym uważała Lysandra za całkiem pociągającego mężczyznę. Przy okazji utrze nosa tej bezczelnej pannie Stoneham. Przeklęta kokietka o anielskim wyglądzie, któremu nie oprze się wielu mężczyzn - o ile, rzecz jasna, brak im smaku i gustują w lalkach o jasnych włosach i niebieskich oczach. Poprzedniego wieczora miała miejsce jakaś awantura i cho¬ciaż Mark nie chciał powiedzieć, o co poszło, Oriana podejrzewała, iż panna Stoneham stara się podstępem złapać męża. Fakt, że sama zamierzała zrobić dokładnie to samo, nie miał tu nic do rzeczy. Panna Stoneham powinna się cieszyć z pozycji, którą przyniósł jej los, zaś obowiązkiem panny Baverstock jest zapewnić sobie jak najlepszą przy¬szłość. Problem z guwernantkami polega na tym, myślała, że roszczą sobie pretensje do praw należnych szlachetnie urodzonym. Ładna pokojówka nie może zagrozić nikomu, ale guwernantka to już co innego. Mimo wszystko jest coś w tej pannie Stoneham, co nie pasuje do jej rzekomego pochodzenia. Zwykła uprzejmość wymaga, by ostrzec przed tym markiza. Oriana wybrała więc swoją najładniejszą suknię z muślinu, koloru pierwiosnków, z delikatnymi haftami kwiatów, która podkreślała jej czarne loki. Na głowę włożyła słomiany kapelusz z żółtą wstążką, trochę cygański w stylu, i ruszyła na podbój markiza. Jak się spodziewała, Lysander dotrzymał jej kroku i szli tak razem na czele małej grupy. Gdy wchodzili do lasu, orszak rozciągnął się i Oriana, zerknąwszy przez ramię, uznała, iż może prowadzić rozmowę bez obawy, że zostaną podsłuchani. Po wymianie banalnych uwag na temat wspaniałej pogody, lasu i kwiatów Oriana stwierdziła: - To bardzo miłe z twojej strony, Lysandrze, że pozwoliłeś pannie Stoneham wziąć udział w pikniku. - Opiekuje się dziewczętami - odparł krótko markiz. W tej samej chwili Arabella wydała z siebie okrzyk zupełnie niestosowny dla damy, po którym nastąpiła łagodna nagana ze strony Clemency. - Jestem pewna, że bardzo się stara. - Oriana ścięła Parasolką pokrzywę. Markiz nie odpowiedział. - To oczywiste, że biedaczka jest przyzwyczajona do większych wygód - ciągnęła. - Co masz na myśli? - zdumiał się Lysander. - No cóż, zauważyłam, że nosi jedwabne pończochy. Jaka guwernantka może sobie na to pozwolić? A szal, który miała na sobie zeszłego wieczora? Czysty jedwab, i to bynajmniej nie z tych najtańszych. Nastąpiła chwila ciszy. Lysander zmarszczył brwi i wy¬glądał na zamyślonego. Oriana rozejrzała się wokół siebie i odetchnęła głęboko. - Ach! - westchnęła głośno. - Jakie świeże, wiejskie powietrze! Czasem zastanawiam się, dlaczego wybraliśmy życie w mieście, kiedy tutaj jest tak pięknie. - Udajesz, że nic cię nie obchodzi? - Co takiego? - zapytała z zakłopotaną miną. - Panna Stoneham. - Nie mogę się pozbyć wrażenia, że nie jest tym, za kogo się podaje - zaśmiała się i wzruszyła ramionami. - Być może jednak czytałam zbyt dużo powieści! W każdym razie czułabym się lepiej wiedząc, że nie ma żadnych niegodnych zamiarów wobec mojego biednego braciszka. - A myślisz, że tak jest? - Lysandrze, mój drogi! - Oriana ścisnęła go za rękę. - Wystarczy na nich popatrzeć, by zrozumieć, że panna Stoneham jest Markiem mocno zainteresowana. Naturalnie, że ma nadzieję coś wskórać, a która guwernantka by nie miała, jakkolwiek stara się to ukryć. - Nie wierzę, by go zachęcała. Kalkulator prawny - Oblicz kiedy wejdzie w życie akt prawny - Kalkulatory na INFOR.pl - Jesteś zbyt łatwowierny - uśmiechnęła się Oriana. - Taki ostentacyjny pokaz niechęci potrafi niekiedy zdziałać cuda. - Rozumiem. - Tak też sobie myślałam. Gdy towarzystwo przybyło pod ruiny kościoła, państwo Fabianowie już ich oczekiwali. Woźnica wyładował z powo¬zów kosze i rozłożył na trawie kilka dywaników. Lady Fabian zajęta była rozpakowywaniem i Clemency natych¬miast zaczęła jej pomagać. Giles również postanowił pójść w jej ślady. - Czy mogę w czymś pomóc, panno Stoneham? - Dziękuję, panie Fabian. Może pan postawi napoje w chłodnym miejscu. - To znaczy gdzie? - Giles rozejrzał się bezradnie. Jego wizja rycerskiej pomocy nie przewidziała przeno¬szenia kilkunastu butelek piwa, napoju imbirowego i le¬moniady. - Proszę zapytać kuzyna. - Clemency wskazała Marka i Lysandra wyprzęgających konie. Doprawdy, ten człowiek jest beznadziejny, pomyślała. Dzięki Bogu, ojciec wychowy¬wał ją w sposób bardziej liberalny. Od Clemency wymagano, by umiała się ubrać, posłać łóżko, a od czasu do czasu nawet ugotować. Jej matka nadaremnie protestowała, że to nie przystoi prawdziwej damie. - Co za bzdury, Amelio - mawiał ojciec. - Nie chcę żeby nasza mała Ciem wyrosła na jedną z tych niezaradnych panienek, które na każdym kroku potrzebują pomocy.