dla niego istniała, a w porównaniu z nią wszystkie inne wypadały tak mdło
i blado jak światło żarówki przy świetle błyskawicy. Ta ostatnia noc... Ale teraz nie mógł o niej myśleć, miał za zadanie odnaleźć Mary. Sprawdzał klub za klubem, zaczynał się zastanawiać, czy przypadkiem nie marnuje czasu. W końcu ją znalazł. Lokalik należał do tych bardziej tandetnych i znajdował się przy małej, bocznej uliczce. Bramkarze byli rosłymi facetami, lecz raczej RS 159 otłuszczonymi niż umięśnionymi. Wewnątrz wszystko było podniszczone i wytarte. Tancerki nie należały do najmłodszych i, podobnie jak bramkarze przed wejściem, nie mogły się poszczycić figurami. Dopóki na scenie nie zjawiła się Mary. Gdzieś w garderobie zdobyła kilka skąpych szmatek, a Bryan przez chwilę zastanawiał się, w jaki sposób to zrobiła, lecz miał przeczucie, że nie zaatakowała nikogo ponownie, tylko zwyczajnie je ukradła. W tym lokalu tancerki na pewno nie miały osobnych przebieralni, tylko jedną zbiorową, więc Mary nie miała szans, by przypuścić atak na którąś z kobiet. Zapewne czekała, by móc zabrać jednego z klientów do któregoś z tych boksów z zasłonami. Przemaszerowała przez wybieg, jakby robiła to od zawsze. Uśmiechała się obiecująco, przystawała, przybierała prowokacyjne pozy, złote przeboje kusiła, zatańczyła przy rurze, niemal uprawiając z nią seks na oczach gości i budząc szalony entuzjazm. Posypały się pieniądze, rozochoceni mężczyźni dosłownie ryczeli. Mary zeszła ze sceny, zaczęła przechadzać się między stolikami, oferując dla chętnego prywatny taniec za sceną. Wciskano jej banknoty za bieliznę, gwizdy aprobaty i okrzyki zachęty stawały się coraz głośniejsze. Jeden z klientów zaoferował jej tysiąc dolarów. Mary obrzuciła szacującym spojrzeniem biznesmena z podwójnym podbródkiem, jej wargi na króciuteńki moment wykrzywił wyraz pogardy, a potem oblizała się. - Czemu nie? - szepnęła i skinęła na niego, kierując się za kulisy. Bryan dyskretnie podążył za nimi. RS 160 Zrobiło się ciemno, lecz była to dziwna ciemność. Światła nie pogasły, nie nastąpiła żadna awaria, a mimo to... George Mendez nie wiedział, kiedy zdał sobie z tego sprawę, gdyż ciemność narastała powoli, niepostrzeżenie, jakby nadciągał jakiś cień. Nie taki zwykły cień, który można zobaczyć i który ma mniej lub bardziej wyraźne granice, tylko cień, który nie tyle się widziało, co przede wszystkim... czuło. A potem zrobiło się zimno. Sierżant był na służbie i obiecał pilnować chorego, więc chociaż zaczęła ogarniać go panika, przemógł swój strach, podszedł do łóżka, stan przedzawałowy objawy dotknął krucyfiksu na piersi Davida, a potem zauważył, że poduszka jest dziwnie wilgotna. Czyżby porucznik spryskał ją wodą święconą? Oby tak było! George Mendez zacisnął palce wokół krzyża,który chronił jego własną szyję i zaczął się modlić na głos. - Choćbym chodził ciemną doliną... Miał wrażenie, jakby ktoś zaczynał go dusić, jakby cień przybrał fizyczną formę i zaatakował go. - ...zła się nie ulęknę - ciągnął. Na moment zacisnął powieki, bojąc się, że ulegnie atakowi paniki,